Dla klubu podróżników w Krakowie i ujęcia z naszego pokazu
Już prawie rok od naszego powrotu, 2 lata od ślubu. Minęła ponura, szara i mało zimowa warszawska zima. Były jakieś ogromne zobowiązania finansowe, operacja kolana, dwa miesiące w łóżku, a potem nauka chodzenia. Dzień się wydłużył, słoneczko przygrzało, wyjechaliśmy poza przytłaczającą Warszawę i od razu jest lepiej.
Siedzimy na ukochanych Mazurach, w Harszu i Melników przy kominku, wieje chłodny i porwisty mazurski wiatr, w barze gra lokalna bluesowa kapelka, kufelek po kolejnym zimnym piwku pusty, a przed godziną siedzieliśmy na swojej ulubionej huśtawce o zachodzie słońca i patrzyliśmy na jezioro. W takich okolicznościach, po raz pierwszy od wielu miesięcy, zachciało mi się pisać. To dobry znak. Idę nalać sobie piwka i dołożę drewna do kominka.
Czasem spotkamy kogoś, kto jeszcze zapyta o naszą podróż. Ale chyba dla większości, tak jak dla nas, to już przeszłość, wspaniale wspomnienie. Czasem przeglądamy swoje zdjęcia i aż ściska w żołądku. Ten ścisk to trochę radość niesamowitych wspomnień i przeżyć, a trochę smutek, że już się skończyło.
Czy warto było? TTAAKK!!
Niekiedy dostajemy maile od zbłąkanych duszyczek, które trafiły na naszą stronę, albo gdzieś przeczytały o nas. To zwykle niesamowicie ciepłe i emocjonalne listy. To one szczególnie przypominają nam o tym czym była nasza podróż. To one przypominają nam, żeby się zatrzymać, zwolnić, rozejrzeć, a dopiero potem postawić kolejny klok do przodu. A najlepiej w bok lub poderepatać w miejscu i cieszyć się z tego, co się ma.
Co teraz? Co dalej?
Nu pagadi!!
PS ... Niewiele jest miejsc na świecie, które tak pokochaliśmy jak nasze Mazury, jeziora, Harsz...