top o serwisie o nas nasza podroz kontakt newsletter strona glowna www.honeymoonstory.net www.podrozposlubna.com
Relacje Moni i przybysza
Nasz blog o podróżach
Zobacz najnowszy wpis i inne ciekawostki oraz porady o podróżowaniu

czytaj więcej



Nasza książka "Goniąc marzenia" już jest w sprzedaży :)

Przeczytaj recenzję Marka Kamińskiego
Zdjęcia moni i przybysza
Zdjecia Moni i Przybysza Etap trasy / Galeria zdjęć:



KategorieWybierz kraj:



Jesteś
niezalogowany/a
Zaloguj

Poznaj relacje użytkowników
Relacje Moni i Przybysza
Nasze początki w Peru
Peru, znowu podróżowanie jakie najbardziej lubimy
Po 2,5 miesiąca podróżowania po Argentynie i Chile jesteśmy w Peru. Ktoś zapytał na, ile kilometrów przejechaliśmy juz po Ameryce Południowej. Strzelamy, że co najmniej 9 tysięcy i setki godzin w autobusach. Oczywiście jak tu przylecieliśmy, to plan był inny. Myśleliśmy, że spędzimy w Argentynie jakieś 3 tygodnie, a do Chile w ogóle mieliśmy nie jechać. Mieliśmy jechać do Boliwii, do której pewnie nie pojedziemy. Jesteśmy w Peru, w którym miało nas nie być. Ale nasze plany już takie są, że zawsze wychodzi inaczej. I to jest piękno tej podróży :)!

Bardzo lubimy Chile i Argentynę, mili ludzie i przepiękna przyroda. Ale... no właśnie, czegoś cały czas nam brakowało. To tak naprawdę bardzo cywilizowane kraje i często czuliśmy się jak w Europie. Duże miasta tutaj są teraz bardziej europejskie niż Paryż czy Londyn. Właściwie nie widać rodowitych Indian, tylko sami biali imigranci z Europy. Nierzadko mieliśmy wrażenie, że nasza Polska to zaścianek. Brakowało nam egzotyki, znacząco innej kultury, trochę brudu (oczywiście jest tu spora bieda, ale nie jest bardzo widoczna). Wjechaliśmy do Peru i od razu było inaczej. Mimo, że od lat wyobrażałem sobie Peru jako kraj bardzo turystyczny i jakoś w inne miejsca ciągnęło mnie bardziej, to wygląda na to, że bardzo się myliłem. Po przekroczeniu granicy od razu poczuliśmy się lepiej. Wszystko mniej zorganizowane, chaotyczne, wszędzie przekupki, handlarze, stragany z jedzeniem, są Indianie tradycyjnie ubrani i oczywiście zjawisko nieuniknione i smutne - bieda.

Znowu podróżowanie, które lubimy. Znowu musimy uczyć się nowego kraju. Nowa waluta, nowy przelicznik, nieco inne poruszanie się. I najważniejsze - nowe jedzenie, bo co to są tamale, cau cau, lomo saltado, chicharrones de pescado i dlaczego menu to nie nie jest karta dań. Tamale, to masa z kukurydzy nadziewana mięsem i fasolą. Cau cau to właściwie bardzo nasze danie, taki gulasz z ziemniakami w sosie podawany z ryżem. Lomo saltado to smażone kawałki wołowiny z cebulą i pomidorami, a chicharrones de pescado, to moje ulubione kawałki - świeżej ryby smażone w panierce. Menu to zestaw obiadowy, po prostu danie dnia, najtańszy obiad, a karta dań nazywa się la carta.

Prawdziwe życie na skrzyżowaniu
Na głównym skrzyżowaniu w okolicy przystanków autobusowych i biur firm przewozowych życie toczy się swoim tempem, szczególnie późnym popołudniem, po zmroku. Naganiacze nawołują do kupowania biletów. Kierowcy starych, wielkich amerykańskich krążowników próbują zebrać 5 pasażerów na przejazd do kolejnego miasta. Są też oczywiście stragany z jedzeniem. Drugi wieczór z rzędu jemy u tej samej Pani. Pani ma bardzo prosty stragan, ale jest frytkownica i panel do smażenia. Za 3 sole, czyi 2,4 złotego, dostajemy świeżo usmażonego kurczaka z frytkami, ryżem i odrobiną sałatki. To prawdopodobnie najpopularniejsze danie w Peru. Jak poprosiłem o frytki dobrze przysmażone, to Pani z panem przy sąsiednim stoliku żartowali sobie, czy wolę białe czy czarne. Nie jestem pewien czy mieli na myśli frytki czy dziewczyny. Powiedziałem, że brązowe, ale chyba nie zrozumieli. ;)

Uwielbiam obserwować takie lokalne życie. To dziesiąty miesiąc w podróży i wcale mi sie nie znudziło. Obok naszej Pani z frytkami i kurczakiem stoi Pan ze straganem zamontowanym na rowerze. Pan sprzedaje herbatę. Ale pomimo, ze Pan jest dość obdarty i brudny, to z jakim wielkim namaszczeniem przygotowuje tą herbatę. Ma dwa czajniki, przelewa z jednego do drugiego. Zanim poda herbatę, to na życzenie trochę ją studzi. Przelewa tak jak moja 96 letnia prababcia ze szklanki do kubka metalowego i z powrotem. Pan ma też cztery butelki z jakimiś kolorowymi płynami, czerwonym, zielonymi i jeszcze jakimiś innymi. Zauważam, że zanim wleje do szklanki gorącą herbatę, to wlewa odrobinę tych płynów. Ale nie zawsze używa wszystkich. Nie wiem co to jest, trzeba będzie spróbować. Pan nie jest najczystszy, stragan też, a do mycia szklanek są dwa niewielkie wiaderka z wodą, również zapewne już nie najczystszą. Ale to nie przeszkadza Panu dokładnie, powoli umyć każdej ze szklanek. Pan sprzedaje też oczywiście herbatę na wynos. Najpierw ją studzi, żeby potem wlać do torebki śniadaniowej i zawiązać supełek. A za Panem stoi dwóch chłopaków, którzy z wielkich koszy na rowerach sprzedają bułki.

Takich straganów jest dookoła kilkanaście. A po drodze przejeżdżają ciężarówki z przyczepami, autobusy i mnóstwo taksówek, głównie, żółtych, poobijanych, wysłużonych Daewoo Tico. Z naszymi plecakami ledwo się mieścimy do nich. Każdy taksówkarz opowiada nam jaki to dobry samochód. Każdemu kierowcy opowiadam, że to samochód koreański, ale produkowany w Polsce, w naszej Warszawie. ... To są fragmenty naszych oryginalnych relacji z podróży. Na ich podstawie powstała książka Goniąc marzenia, czyli podróż poślubna dookoła świata Zapraszamy do lektury! :) ...

Kogo spotykamy, kto podróżuje?
Często zadawane pytanie – kogo, jakie narodowości głównie spotykamy podróżując. Codziennie też bawimy się z odgadywanie, skąd są poszczególne osoby. Wiec jak to jest?

Najpierw próbujemy zgadywać po wyglądzie, ubraniu, markach, plecakach. Tu z naszą skutecznością jest różnie. Najłatwiej w ten sposób poznać Izraelczyków, szczególnie, że mają plecaki z takimi samymi pokrowcami. Czasem udaje się rozpoznać Anglików, Holendrów, Francuzów, Skandynawów i Amerykanów.

Gdy usłyszymy kilka słów w ich języku, to już w większości wszystko staje sie jasne. Problem jest z Belgami (francuskojęzycznych mylimy z Francuzami, a Flamandczyków z Holendrami), Kanadyjczykami (bo mogą być też Amerykanami). Trudno jest też odróżnić niemieckojęzycznych Austriaków, Szwajcarów i Niemców. Oczywiście problem jest z nami Słowianami. My odróżniamy Węgrów, Czechów czy Rosjan. Ale inni turyści mają z tym problem. Nas Polaków prawie nigdy nie rozpoznają, ale też bardzo rzadko spotykają. Jeżeli w ogóle próbują, to najczęściej biorą nas za Rosjan.

Kogo więc spotykamy najczęściej? Są pewne różnice w zależności, w którym rejonie świata. Ale bezwzględnie najczęściej spotyka się Anglików, Holendrów, coraz więcej Niemców i Skandynawów. Są wybrane miejsca, jak np. południowa Patagonia, gdzie jest dużo Amerykanów i Francuzów. I Izraelczycy, oni są w każdym turystycznym miejscu. Im poświęcę kilka zdań dalej, bo to temat (jak zawsze) kontrowersyjny. Są jeszcze różnice w wieku. Na przykład młodych Anglików na bardzo dla nich popularnym tak zwanym gap year (czyli w przerwie po liceum lub podczas studiów), spotyka się głównie w Australii, Nowej Zelandii, Tajlandii i na Fidżi. Idą trochę na łatwiznę, bo tam im łatwo się dogadać, zresztą i tak głównie imprezują.

Połowa marca 2008


Zobacz zdjęcia z Nazca
kliknij tutaj

Przeczytaj relacje z Chile
kliknij tutaj